– Maurycy! Zagramy w piłkę? – Gustaff uśmiechnął się szeroko i pomachał ogonem.
– W domu się nie gra! – Mężczyzna opuścił okulary do połowy nosa i spojrzał na lisa znad grubych szkieł. – Wiesz, co o tym myśli Jadwiga! – dodał i powrócił do obierania ziemniaków na obiad.
– Ale Jadwigi nie ma! Chłopie, ona poszła do fryzjera! Wiesz, co to znaczy? Kilka godzin szaleństw bez nadzoru i konsekwencji! Poza tym zdążymy po sobie posprzątać! – Gustaff przerzucał piłkę z łapy do łapy. – No co? Tchórzysz?
– Że niby ja tchórzę!? – Maurycy wrzucił obranego ziemniaka i nożyk do zlewu, a potem nachylił się nad podrzucającym piłkę podopiecznym. – Kiedy ty z lepiłeś z kupy kotlety w piaskownicy, o mnie biły się najlepsze kluby w tym mieście!
– Ale przecież w tym mieście jest tylko jeden klub! – Lis popatrzył zdziwiony na mężczyznę.
– Bo to była wewnętrzna bitwa... O mnie walczyły wszystkie formacje, obrona, pomoc i atak. Taki byłem wszechstronny. Lewe skrzydło, prawe skrzydło, środek, każdy chciał mnie mieć! Ba, nawet bramkarze błagal, żebym zajął ich miejsce!
– I kto wygrał? Kto!?
– Nikt. Z powodu kontuzji musiałem zrezygnować z kariery sportowej.
– A co ci się stało?
– Nadwyrężyłem łuk podłużny stopy z naruszeniem kości sześciennej.
– Czyli?
– Nadepnąłem na klocek!
– Auć...
* * *
– I co zrobiłeś? I co? – Maurycy zrobił minę tak kwaśną, że na sam widok lis dostał lekkiego śliniotoku.
– Jak co? Ja nic! To ty przecież strzelałeś! – Gustaff wystawił głowę przez wybitą szybę w drzwiach balkonowych.
Drobne fragmenty szkła tkwiły w plastikowej ramie, jednak większość odłamków znalazła się na zewnątrz, na brązowych płytkach gresowych niewielkiego balkonu. Na nich leżała piłka.
– I co teraz? – Mężczyzna pochylił się i również wyjrzał przez dziurę ziejącą w jednym ze skrzydeł balkonowych drzwi.
Nagle lis i mężczyzna spojrzeli na siebie przerażeni. Serca obu załomotały jak młot pneumatyczny w trybie turbo – Jadwiga!
* * *
– Myślisz, że zauważy? – Maurycy przymknął jedno oko i mrużąc drugie, spojrzał na wynik zakończonej naprawy. – Ja bym nie zauważył! Wygląda prawie jak wcześniej o ile nie lepiej!
– W to akurat uwierzę! Przecież jesteś ślepy jak kret! Dlatego spudłowałeś!
– Nie spudłowałem! To ty nie obroniłeś!
– Zamiast się kłócić, powiedz lepiej, co powiemy Jadwidze! – Gustaff przyklepał łapą odstający od tektury kawałek taśmy pakowej.
– No co, co? Trzeba na szybkiego zamówić fachowca, a Jadwigę, jeśli zjawi się wcześniej, gdzieś jeszcze wysłać na chwilę.
– Koncept zacny, ale niby gdzie można wysłać kobietę, żeby zyskać kilka dodatkowych godzin!
Lis i człowiek znowu spojrzeli na siebie. Tym razem jednak na ich twarzach można było dostrzec radość i dumę z wymyślonego rozwiązania.
* * *
Jadwigę udało się zatrzymać w przedpokoju. Kobieta akurat zawieszała płaszcz, gdy dopadli ją Maurycy i Gustaff. Początkowo lekko się broniła, ale na wieść o możliwości odwiedzenia kosmetyczki szybko ponownie zarzuciła płaszcz na ramiona, wzięła torebkę i wyszła z mieszkania.
– I nie żałuj sobie, kochanie! – Słowa rzucone przez męża od progu rozlały się przyjemną falą gorąca po sercu i reszcie drobnego kobiecego ciała.
Przed klatką siedziała sąsiadka. Obok niej niewielki, mocno wyliniały pies patrzył na przechadzającego się nieopodal gołębia.
– I co? – spytała kobieta.
Pies przechylił łeb i wywalił długi jęzor, jakby również oczekiwał na odpowiedź.
– Nie wpuścili, cwaniaczki! Podejrzewam, że teraz będą kombinować, jak to zatuszować! – Jadwiga poprawiła pasek torebki na ramieniu.
– No ale co wymyślili?
– Kosmetyczkę!
– Szczęściara! Mnie tam nie ma już kto szyby wybić.
– A ja na szczęście mam. I na dokładkę sąsiadkę życzliwą również! - Jadwiga wyjęła telefon i wystukała numer do zaprzyjaźnionego salonu – Dzień dobry pani Krystyno! Co tym razem? Szyba! Myślę, że spokojnie możemy do brwi dorzucić paznokcie!

Komentarze
Prześlij komentarz