Pani z Żołędziowego Dworu

 Jakieś trzy lata temu, podczas oglądania łupin kasztana, wpadł mi do głowy pomysł historii o ludkach zamieszkałych w i pod dębem i władającej nimi tajemniczej pani. Zrobiłem kilka grafik wstępnych, napisałem pierwsze trzy rozdziały i... na tym się skończyło. Nie żebym nie miał konceptu na opowieść, po prostu były inne sprawy, które skutecznie mnie od tej historii odciągnęły. Dziś postanowiłem powrócić do „Pani z żołędziowego Dworu” i, jeśli nic złego po drodze się nie wydarzy, w tym roku historię skończyć. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Życzę przyjemnej lektury... WSTĘP CZYLI PRELUDIUM Blady Stach spadł na Żołędziowy Dwór. Konkretnie zaś na kupę liści zgarniętą pod północną wieżyczką strażniczką, na której  pełnił dziś wartę. Stach był bowiem etatowym obserwatorem trzeciej ćwiartki osady i terenów przyległych - w odległości 111 kocich susów, licząc od pnia drzewa w kierunku strumyka. Dyżury wyznaczono mu w dni parzyste od rana do wieczora w pierwszy i trzeci oraz od wieczo...

Magia futbolu

– Maurycy! Zagramy w piłkę? – Gustaff uśmiechnął się szeroko i pomachał ogonem.
– W domu się nie gra! – Mężczyzna opuścił okulary do połowy nosa i spojrzał na lisa znad grubych szkieł. – Wiesz, co o tym myśli Jadwiga! – dodał i powrócił do obierania ziemniaków na obiad.
– Ale Jadwigi nie ma! Chłopie, ona poszła do fryzjera! Wiesz, co to znaczy? Kilka godzin szaleństw bez nadzoru i konsekwencji! Poza tym zdążymy po sobie posprzątać! – Gustaff przerzucał piłkę z łapy do łapy. – No co? Tchórzysz?
– Że niby ja tchórzę!? – Maurycy wrzucił obranego ziemniaka i nożyk do zlewu, a potem nachylił się nad podrzucającym piłkę podopiecznym. – Kiedy ty z lepiłeś  z kupy kotlety w piaskownicy, o mnie biły się najlepsze kluby w tym mieście!
– Ale przecież w tym mieście jest tylko jeden klub! – Lis popatrzył zdziwiony na mężczyznę.
– Bo to była wewnętrzna bitwa... O mnie  walczyły wszystkie formacje, obrona, pomoc i atak. Taki byłem wszechstronny. Lewe skrzydło, prawe skrzydło, środek, każdy chciał mnie mieć! Ba, nawet bramkarze błagal,  żebym zajął ich miejsce!
– I kto wygrał? Kto!?
– Nikt. Z powodu kontuzji musiałem zrezygnować z kariery sportowej.
– A co ci się stało?
– Nadwyrężyłem łuk podłużny stopy z naruszeniem kości sześciennej.
– Czyli?
– Nadepnąłem na klocek!
– Auć...

* * *

– I co zrobiłeś? I co? – Maurycy zrobił minę tak kwaśną, że na sam widok lis dostał lekkiego śliniotoku.
– Jak co? Ja nic! To ty przecież strzelałeś! – Gustaff wystawił głowę przez wybitą szybę w drzwiach balkonowych.
Drobne fragmenty szkła tkwiły w plastikowej ramie, jednak większość odłamków znalazła się na zewnątrz, na brązowych płytkach gresowych niewielkiego balkonu. Na nich leżała piłka.
– I co teraz? – Mężczyzna pochylił się i również wyjrzał przez dziurę ziejącą w jednym ze skrzydeł balkonowych drzwi.
Nagle lis i mężczyzna spojrzeli na siebie przerażeni. Serca obu załomotały jak młot pneumatyczny w trybie turbo – Jadwiga!

* * *

– Myślisz, że zauważy? – Maurycy przymknął jedno oko i mrużąc drugie, spojrzał na wynik zakończonej naprawy. – Ja bym nie zauważył! Wygląda prawie jak wcześniej o ile nie lepiej!
– W to akurat uwierzę! Przecież jesteś ślepy jak kret! Dlatego spudłowałeś!
– Nie spudłowałem! To ty nie obroniłeś!
– Zamiast się kłócić, powiedz lepiej, co powiemy Jadwidze! – Gustaff przyklepał łapą odstający od tektury kawałek taśmy pakowej.
– No co, co? Trzeba na szybkiego zamówić fachowca, a Jadwigę, jeśli zjawi się wcześniej, gdzieś jeszcze wysłać na chwilę.
– Koncept zacny, ale niby gdzie można wysłać kobietę, żeby zyskać kilka dodatkowych godzin!
Lis i człowiek znowu spojrzeli na siebie. Tym razem jednak na ich twarzach można było dostrzec radość i dumę z wymyślonego rozwiązania.

* * *

Jadwigę udało się zatrzymać w przedpokoju. Kobieta akurat zawieszała płaszcz, gdy dopadli ją Maurycy i Gustaff. Początkowo lekko się broniła, ale na wieść o możliwości odwiedzenia kosmetyczki szybko ponownie zarzuciła płaszcz na ramiona, wzięła torebkę i wyszła z mieszkania.
– I nie żałuj sobie, kochanie! – Słowa rzucone przez męża od progu rozlały się przyjemną falą gorąca po sercu i reszcie drobnego kobiecego ciała.
Przed klatką siedziała sąsiadka. Obok niej niewielki, mocno wyliniały pies patrzył na przechadzającego się nieopodal gołębia.
– I co? – spytała kobieta.
Pies przechylił łeb i wywalił długi jęzor, jakby również oczekiwał na odpowiedź.
– Nie wpuścili, cwaniaczki! Podejrzewam, że teraz będą kombinować, jak to zatuszować! – Jadwiga poprawiła pasek torebki na ramieniu.
– No ale co wymyślili?
– Kosmetyczkę!
– Szczęściara! Mnie tam nie ma już kto szyby wybić.
– A ja na szczęście mam. I na dokładkę sąsiadkę życzliwą również! - Jadwiga wyjęła telefon i wystukała numer do zaprzyjaźnionego salonu – Dzień dobry pani Krystyno! Co tym razem? Szyba! Myślę, że spokojnie możemy do brwi dorzucić paznokcie!

   


      

Komentarze