Pani z Żołędziowego Dworu

 Jakieś trzy lata temu, podczas oglądania łupin kasztana, wpadł mi do głowy pomysł historii o ludkach zamieszkałych w i pod dębem i władającej nimi tajemniczej pani. Zrobiłem kilka grafik wstępnych, napisałem pierwsze trzy rozdziały i... na tym się skończyło. Nie żebym nie miał konceptu na opowieść, po prostu były inne sprawy, które skutecznie mnie od tej historii odciągnęły. Dziś postanowiłem powrócić do „Pani z żołędziowego Dworu” i, jeśli nic złego po drodze się nie wydarzy, w tym roku historię skończyć. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Życzę przyjemnej lektury... WSTĘP CZYLI PRELUDIUM Blady Stach spadł na Żołędziowy Dwór. Konkretnie zaś na kupę liści zgarniętą pod północną wieżyczką strażniczką, na której  pełnił dziś wartę. Stach był bowiem etatowym obserwatorem trzeciej ćwiartki osady i terenów przyległych - w odległości 111 kocich susów, licząc od pnia drzewa w kierunku strumyka. Dyżury wyznaczono mu w dni parzyste od rana do wieczora w pierwszy i trzeci oraz od wieczo...

Nowe auto


Jadwiga i Maurycy kupili nowy samochód. Kolejność aktualnych właścicieli gustownego autka podana została nieprzypadkowo, bowiem w tej rodzinie to kobieta była etatowym kierowcą, a mężczyzna tylko pilotem. Jadwiga dość późno uzyskała uprawnienia, ale kiedy wreszcie mogła samodzielnie poprowadzić swój pierwszy dwuślad, wpadła bez reszty.
W niewielkim i delikatnym ciele obudziła się motoryzacyjna bestia. Maurycy, choć zazdrościł żonie tych możliwości, bo z racji kłopotów ze wzrokiem został jakiś czas temu wykluczony z tego zacnego grona, szybko przyzwyczaił się do nowej roli. Oswoił ją i zaakceptował.
Pierwszym samochodem Jadwigi był mały miejski model, palący tyle co zapalniczka i zajmujący na parkingu powierzchnię dwóch płyt chodnikowych. No może dwóch i pół. Niewiasta miała w nim przyswajać nowe zachowania na drodze i oswajać się z kierownicą. Poza tym – jak mawiał Maurycy – chodziło o coś małego i niedrogiego na początek, żeby w razie wypadku (tfu, tfu...) mniej było żal wgniecenia w aucie niż w Jadwidze.
Minął rok. Mateusz Niepsuj z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że eksperyment powiódł się w 100%, a Jadwiga wyrosła na świadomą słów i czynów użytkowniczkę dróg i miejsc parkingowych. Wtedy też pojawił się pomysł zmiany auta na coś większego i mocniejszego. Decyzję przyspieszyła pierwsza awaria autka. Niby nic nadzwyczajnego, detal, drobiażdżek gumowy, ale na tyle ważny, że żwawy do tej pory samochodzik stanął i nie chciał ruszyć ani do przodu ani w tył. Mało tego, nie chciał nikogo wpuścić do swego tapicerowanego wnętrza. Na nic zdały się prośby i groźby dwójki właścicieli. Zawziął się i koniec. Wtedy właśnie zapadła decyzja dotycząca wymiany pojazdu na lepszy model. Wymiana Jadwigi nie wchodziła w grę.
Maurycy swojego faworyta miał od dawna. Teraz musiał przekonać do niego Jadwigę. Początkowo wydawało mu się, że przedsięwzięcie będzie trudne do zrealizowania, bowiem komukolwiek przedstawiał swój typ, spotykał się z kwaśnym uśmiechem i stwierdzeniem, może za każdym razem jnieco innym, ale w wolnym tłumaczeniu znaczącym po prostu - „naprawdę”? Okazało się jednak, że nie były potrzebne ani jakieś nadzwyczajne formy nacisku, ani działania podprogowe. Jadwiga zakochała się w aucie podobnie jak Maurycy. Bo model był tak nietuzinkowy, o urodzie tak nienachalnej, że nie można się nim było nie zachwycić. Niepsujów zauroczył na amen.
Wreszcie nadszedł dzień wyprawy do autokomisu, gdzie wymarzony przez małżeństwo pojazd stał z zatkniętą za wycieraczką kartką „ZAREZERWOWANY” (oczywiście telefonicznie przez Maurycego). Cena wykraczała nieco poza ich możliwości finansowe, konkretnie o całe pięć tysięcy, ale para liczyła na dobry humor sprzedającego, zdolności negocjacyjne Maurycego, urok osobisty Jadwigi i urodę ich córki Gabrysi, która wybrała się z nimi w roli drugiego kierowcy (gdyby doszło do zakupu i samochód jakoś trzeba było doprowadzić do domu). Wszyscy byli lekko poddenerwowani, ale najbardziej chyba Gustaff.
– Daleko jeszcze? - spytał zaraz po wyruszeniu w drogę.
– Dopiero wyjechaliśmy spod bloku! Jeszcze jakaś godzinka! - Maurycy spojrzał z dezaprobatą na lisa.
– I co się tak wkurzasz? Co się? No co? - Gustaff popatrzył na migający za szybą krajobraz – Można uchylić?
– Przecież pada! - mężczyzna popukał się palcem wskazującym w czoło.
– Czyli, że nie... - lis wcisnął się w fotel, założył łapy na piersi i zrobił mocno skwaszoną minę.
„Daleko jeszcze?” padło podczas podróży chyba z tuzin razy. Kiedy miało paść po raz trzynasty, a Gustaff z Maurycym planowali przejście z etapu jadowitej wymiany zdań do rękoczynów, Jadwiga zaśmiała się, klasnęła w dłonie i krzyknęła:
– To tutaj chłopaki!
Lis i człowiek, trzymający się już za poły ubrań, spojrzeli we wskazanym kierunku. Wielka tablica z napisem „AUTOKOMIS” nie pozostawiała żadnych wątpliwości – nareszcie dotarli na miejsce! Kłótnia ucichła równie szybko jak się pojawiła. Lis przywarł nosem do szyby i patrzył na rząd aut ustawionych pod dachem długiej wiaty,
– Jest! Jest! - krzyknął pokazując palcem samochód w kolorze vanilia shake.
– Jaki piękny! - wzrok Jadwigi i Maurycego z radosnego wyostrzenia przeszedł w stan rozmytego rozmarzenia, żeby nie powiedzieć rozmaślenia. Że użyję kulinarnego porównania - kiedy klarowna i ostra galaretka truskawkowa zamienia się w budyń o smaku śmietankowym.
Po zaparkowaniu członkowie wyprawy wypadli z auta na wyłożoną płytami betonowymi drogę jak worki młodych kartofli. I w tym momencie przestało padać, a zza chmur wyjrzało słońce. Stojący pod blaszanym dachem pojazd pojaśniał i rozbłysnął odbitymi od krągłości karoserii promieniam.
– Boski! - oznajmiła Jadwiga i pogłaskała maskę dłonią – Ciepły! - wzrok ponownie się jej wyostrzył. Spojrzała na Maurycego – Powiedziałeś właścicielowi żeby nie odpalał silnika przed naszym przyjazdem?
– Zapomniałem... - Maurycy cmoknął zniesmaczony swoim roztargnieniem. Położył rękę na blasze – Faktycznie ciepły! No ale przecież nie powinno się tego robić. To przecież oczywiste!
– A dzień dobry, dzień dobry! - zza samochodu dobiegł niski, lekko ochrypły głos, należący do pulchnego jegomościa, gramolącego się z rosnących wokół wiaty krzaków – Cacuszko, czyż nie! Państwo z rezerwacji?
– Z rezerwacji!
– A to proszę pozwolić, że się przedstawię! Jędrzej Jędrzej!
– Znaczy pan sam czy z kimś? - Jadwiga uścisnęła pulchną dłoń gospodarza.
– Ha, ha, ha! - zaśmiał się rubasznie mężczyzna – Sam! Zupełnie sam! Ten podwójny Jędrzej to imię i nazwisko. Świętej pamięci papa jąkał się w chwilach stresu i po  narodzinach pierworodnego, znaczy mnie, nie mógł wykrztusić danych osobowych przy urzędniku. Udało się podać tylko nazwisko, niestety kilka razy. Referent nie wnikał, uznał, że to taka rodzicielska fantazja i tak już zostało. Jak więc Pani widzi, jestem tu sam! - tym razem pulchna dłoń powędrowała w kierunku Maurycego. - Jak mówiłem cacuszko! Zero wad. Żadnych usterek! Dosłownie igła! Karoseria, podwozie, jednostka napędowa, wszystko w stanie niemal fabrycznym! Tylko wsiadać i jechać! Silnik 1,6, 132 konie mechaniczne, benzyna, ABS, poduszki powietrzne, wspomaganie kierownicy, kamera cofania, centralny zamek, opony wielosezonowe i kilka innych niespodzianek, o których z przyjemnością opowiem przy herbatce i ciasteczkach! Zapraszam do biura! - wskazał niewielki blaszany budynek ustawiony na niewielkim wzniesieniu na drugim końcu placu.
– To może ja pójdę z panem, a panie przyjrzą się autu! Ostatecznie to ma być samochód dla żony!
– A to jak Pan szanowny uważa. Po oględzinach zapraszam do siebie.
Jędrzej Jędrzej ukłonił się i skierował do siedziby firmy śmiesznie przebierając krótkimi nóżkami. Za nim podążył Maurycy.
Wtedy do pracy przystąpił Gustaff. Gabrysia wypuściła go ze swojego samochodu, pogładziła po głowie i rzuciła cicho:
– Niuchaj! Niuchaj!
Zwierzakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, Wpadł pod pojazd, potem do wnętrza i rozpoczął obwąchiwanie, pukanie, nasłuchiwanie, wciskanie, klepanie i sprawdzanie tego co na wierzchu i tego czego człowiek standardowych rozmiarów nie zobaczy, nie opuka, nie wciśnie, nie klepnie i nie sprawdzi z racji swoich gabarytów i pewnych naturalnych ograniczeń. Nie od dziś wiadomo przecież, że lisy mają lepszy wzrok, słuch i węch, że o smaku, szczególnie wrażliwym na kuchnię orientalną, nie wspomnę Po jakichś dziesięciu minutach gotowa była lista wszelkich wad i usterek. Po kolejnych dziesięciu podobne listy kilku stojących obok maszyn. Gustaff ponownie udał się na swoje miejsce na tylnym siedzeniu samochodu Gabrysi, a Jadwiga udała się z raportem do męża. Ten siedział rozparty w wielkim zielonym fotelu i zaśmiewał się wespół z właścicielem autokomisu po opowiedzianym przed chwilą dowcipie.
– Dobrze, że Pani jest! Maurycy – tu Jędrzej Jędrzej mrugnął porozumiewawczo do aktualnie swojego najlepszego przyjaciela, z którym zdążył już zresztą przejść na „Ty” - opowiedział przed chwilą przedni żart! Dawno się tak nie uśmiałem! Proszę posłuchać! Otóż przychodzi Rusek, Polak i Niemiec do sklepu żelaznego...
– Znam! Znam! - ucięła krótko Jadwiga – Pozwoli Pan, że część rozrywkową przesuniemy na później. Teraz chciałabym porozmawiać o cenie.
– Moja oferta jest znana, ale możemy pogadać o jakimś niewielkim rabaciku! - sprzedawca uśmiechnął się, ale oczy miał lodowate niczym mrożone warzywa na patelnię
– Proponuję zejść z ceny o równe pięć tysięcy. A tutaj jest podstawa do upustu tej wysokości! - Jadwiga położyła na biurku kartkę wyrwaną z notesu, na której zapisana była lista wynalezionych prze Gustaffa felerów.
– Ależ szanowna Pani... - uśmiech zniknął z twarzy podwójnego Jędrzeja – Te usterki, o których na pewno szczerze i rzetelnie poinformowałbym przecież szanownych Państwa, nie zasługują na aż taką obniżkę! Tysiączek mniej, to góra!
–  Pan powiedział, że samochód igła, że zero wad i ewentualnych napraw. Że tylko wsiadać i jechać! Czyż nie? - kobieta podeszła do fotela, na którym siedział Maurycy – pozwolisz żonie tak stać? - spojrzała na męża spod ściągniętych brwi. Ten zerwał się na równe nogi i stanął obok na baczność.
Jadwiga, nim usiadła, położyła na biurku jeszcze cztery inne kartki.
– A to co? - Spytał zmieszany właściciel.
– A to podstawa do kolejnych czterech zniżek o łącznej wartości czterech tysięcy złotych. Czyli listy zatajonych przez pana niedoróbek, niedoskonałości.... Nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. Pomóż mi Maurycy!
– Mankamentów! - rzucił posłusznie wyciągnięty niczym struna małżonek.
– O, dziękuję... Czyli listy, jak to poetycko określił mój szanowny małżonek, mankamentów jeszcze czterech innych aut znajdujących się w Pana ofercie. Wystarczy, czy mam przedstawić kolejne „bony rabatowe”? - Jadwiga Niepsuj założyła nogę na nogę i rozpięła polarową bluzę – Bo widzi Pan, ja się w przeciwieństwie do mojego męża, przygotowałam dokładnie do dzisiejszej wizyty. A gdyby chciał Pan powiedzieć, że to nieuczciwe, że tak nie wolno czy też, że to nie przystoi niewieście, to pragnę przypomnieć, że wszystkie wystawione przez Pana samochody w opisach jakie zamieścił Pan w internecie i na tabliczkach na parkingu, nie zawierają usterek, które przed chwilą przedstawiłam. Mało tego, większość z nich zachwalana jest jako egzemplarze bezwypadkowe, nie posiadające żadnych większych defektów. Tymczasem trzy z nich, proszę mnie poprawić jeśli się mylę, – Jadwiga odrzuciła kosmyk włosów, który zsunął się po czole i opadł na powiekę – było bite. Po grubości szpachli i lakieru wnoszę, że solidnie. Dwa ma układy hamulcowe do wymiany i pęknięte bloki silnika, a jeden cieknie jak fontanna na rynku. Oczywiście na naszym rynku, bo nie wiem czy w Pana miejscowości znajduje się taka instalacja. Jest też jeden rodzynek złożony nie z dwóch nawet, ale chyba trzech różnych aut. To cud, że nasz samochodzik ma tylko zepsuty silniczek pompki spryskiwacza, przepalony przełącznik podnośnika tylnej szyby i niedziałającą kamerę cofania. – kobieta sięgnęła po ciasteczko leżące w ozdobnym blaszanym pudełku na biurku - Jeśli Pan zechce zerkniemy na resztę maszyn, a o naszych odkryciach poinformujemy ewentualnych klientów. Internet to potężna broń. - westchnęła – Ale to oczywiście będzie już gratis. A przy okazji, z przyjemnością napiję się herbaty. Zziębłam nieco. Chyba że ma pan melisę, to ja melisę poproszę. Taka jestem rozdygotana jakoś od rana.
Jędrzej chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale kiedy spojrzał w oczy niewieście zobaczył lód, któy zmroził go od pięt aż do zaczesanej do góry siwej grzywki. Zrozumiał, że w tej potyczce i z tym przeciwnikiem jest bez szans. „Trudno” pomyślał, „odbiję sobie na innych klientach”. Westchnął ciężko i wstawił wodę w elektrycznym czajniku. Pech chciał, że akurat miał melisę w torebkach. I to nawet całe pudełko, choć gdyby mógł podałby tej „wrednej babie” arszenik z dodatkiem cyjanku.
Po wypitej herbatce i wyjściu z biura, Jadwiga i Maurycy przez chwilę starali się być poważni, ale po kilkunastu sekundach wybuchnęli szczerym śmiechem. Postać, która mignęła w szybie budynku nie podzielała raczej tej radości. Mało tego, zgrzyt zębów Jędrzeja Jędrzeja słychać było pomimo solidnej izolacji ścian budynku.
– I co? - spytał Gustaff, kiedy Niepsujowie dotarli do samochodu Gabrysi.
– Wisimy Ci chińszczyznę! - rzucił rozpromieniony Maurycy - Chłop chyba nie spodziewał się, że trafi na większego cwaniaka od siebie! - popatrzył czule na żonę.
– To jeśli mogę prosić, niech będzie golonka słodko-kwaśna! - rozmarzył się lis – I sajgonki do tego!
Jadwiga podrzuciła kluczyki w dłoni.
– To kto ze mną jedzie?
– Ja!, Ja! - odkrzyknęli Gustaff i Maurycy!
– A co z tymi wrakami na sprzedaż? - Gabrysia wychyliła się przez okno swojego auta - Przecież ktoś się w nich zabije!
– Spokojnie, wszystko załatwione! - Jadwiga spojrzała tajemniczo na córkę. Kiedy podjechała nowym pojazdem do artystycznie kutej bramy wjazdowej do Autokomisu zatrzymała się na chwilę. Otworzyła okno i podała kilka kartek mężczyźnie stojącemu na drodze dojazdowej.
– Miłej kontroli Henryku!
– Dzięki za cynk Jadziu!
Samochód ruszył powoli. W lusterku wstecznym zamajaczył pojazd córki.
–  A to kto? - spytał Maurycy.
– Były pacjent.– Tak przez przypadek?
– Przez przypadek! - Jadwiga spojrzała na męża, a potem na Gustaffa - To co, na chińszczyznę!

Komentarze